Jaś pilnował skromnego inwentarza wypasanego na łąkach okalających wielohektarowe bagniska. Jak okiem sięgnąć, tylko trawy, szuwary i w dali mocno okaleczony las. Na tle lasu jaśniał niewielki dworek z zabudowaniami folwarcznymi. Folwark był już ruiną. Kończąca się pierwsza wojna światowa nie oszczędziła również i tego miejsca. Chłopczyk odpowiadał za dwie krowy i kilkanaście owiec. Wypas powoli dobiegał końca. Zbliżała się zima. Jeszcze kilka dni i nie będzie pracy dla pastuszka.

Julian i Marianna, właściciele folwarku, sami musieli ciężko pracować. Dawniej krzątało się tam kilkunastu parobczaków i dwie dziewki folwarczne. Teraz, do pomocy gospodarzom pozostał tylko stary jastrzębnik - Johann i sierota - Jaś. Obaj niewiele mogli zrobić. Jeden był już zbyt stary, a drugi jeszcze za młody. Jednak, w tych trudnych czasach każda para rąk była na wagę złota. 11 listopada 1918 roku dobiegła końca wojna. Do domu powrócił Augustyn, syn właścicieli. To cud, że przeżył. Walczył na wielu frontach. Mimo ran dotrwał do końca. Ententa zwyciężyła. Powoli zaczęła powstawać II Rzeczypospolita.

Okoliczne obywatelstwo odetchnęło z ulgą. Polska stała się faktem, ale ruiny i zgliszcza zapowiadały wielką biedę. Wszędzie rozpanoszyły się wilki. Augustyn opowiadał, że w rejonie Wilna wstrzymano nawet działania wojenne ze względu na ataki wilków na żołnierzy obu walczących stron. Żywiące się ludzką padliną drapieżniki stawały się bardziej bezwzględne, a liczba ich ofiar zaczynała przybierać coraz większe rozmiary. Głód i bieda zmuszały do polowań i kłusownictwa.

 

Ani ziemiaństwo, ani kłusownicy właściwie nie mieli na co polować. Trochę sarny, jelenia i sporadyczny dzik. Nawet zwierzyna drobna była mocno przetrzebiona. Nie brakowało tylko drapieżników. Ostatniej zimy wilki zarżnęły ponad dwadzieścia owiec i konia. Od czasu do czasu znajdowano również szczątki ludzkiego truchła. Nie było jednak pewności czy wilki polowały na ludzi, czy żywiły się trupami. Dopiero atak na małego Jasia wzmógł czujność wśród folwarcznych domowników. Wilki szybko rozprawiły się z jałówką, a chłopca tylko okaleczyły. Uratował go stary dąb, jedyne drzewo rosnące przy bagnach. Z trudem wdrapał się po drabinie do myśliwskiej czatowni. Wadera zdążyła jeszcze kłańcami rozszarpać mu stopę.

Następnego dnia wilki nie pojawiły się. W nocy czekał na nie Augustyn. Przyszły przed pierwszą. Z krowiej padliny niewiele już zostało, ale lepszy rydz niż nic. Dryling Heyma z lufami ze stali Kruppa i tym razem nie zawiódł. Myśliwy wiedział, że najpierw musi się nażreć para alfa, a dopiero potem reszta. Basior padł od kuli, wadera nafaszerowana grubym śrutem po kilku skokach zaległa na wieki. Wydawało się, że zgraja odpuści. Nic z tych rzeczy. W ościennych dworach wrzało. Ofiarami drapieżców były nie tyko konie i drobnica folwarczna, ale kobieta i dwoje dzieci. Karmiące się ludzką padliną wilki przestały reagować strachem na człowieka. Z braku pożywienia atakowały również żywych ludzi. Nie napotykały na prawdziwy opór i dlatego czuły się bezkarne.

Augustyn doskonale zdawał sobie sprawę z zagrożenia. Wiedział, że te osobniki, które nauczyły się żerować na ludziach trzeba koniecznie zlikwidować. W normalnych warunkach wilk boi się człowieka i unika go. Wojny są jednak sytuacjami ekstremalnymi. Instynkt nakazywał walczyć z człowiekiem o dominację, o przetrwanie. W takich sytuacjach przeżyć mogą tylko najsilniejsi. Taka jest natura ewolucji.

Marianna kochała ptaki łowcze. Po dawnej sokolarni pozostały tylko wspomnienia. Johann opiekował się już zaledwie jednym ptakiem. Kilkunastoletni orzeł przedni był prawdziwym wirtuozem w swoim fachu. Czen, tak naprawdę był podgatunkiem orła przedniego. Ojciec Marianny przywiózł z Azji dwa takie ptaki, ale jeden zginął już w pierwszym piórze, rozerwany przy nakryciu wilka. Odkapturzony Czen natychmiast opuszczał berło lub ciężką skórzaną rękawicę i szukał potencjalnej ofiary. Nakrywał i tłukł zdobycz. Umorzył w ten sposób wielu drapieżców. Teraz, miał pomóc, ale znaleźć wilki za dnia i na otwartym terenie, było raczej niemożliwe. Pozostawały tylko obławy z chartami. Julian był właścicielem borzoja i wilczarza irlandzkiego. Oba psy nie były już pierwszej młodości i polowały rzadko.

Okoliczne obywatelstwo w końcu zdołało się zebrać, ale od sejmikowania do czynów droga była daleka. Tymczasem, watahy podchodziły nocą pod zabudowania i pożerały co się dało. Augustyn i jego rodzina mieli spokój. Przestrzelane wilki wyniosły się, ale w innych osadach nie było wesoło. Ludożercy rozbestwili się na dobre. Kolejne dziecko przypłaciło życiem rodzicielską nieostrożność. Śnieżna zima zdawała się być sprzymierzeńcem ludzi. Po ponowie można było ofladrować duży teren i zmierzyć się z narastającym niebezpieczeństwem. Pierwsza obława kompletnie się nie udała. Ludzie uzbrojeni po zęby zbyt głośno fladrowali teren i w efekcie wilki wyszły. Pocieszający był fakt, że drapieżniki bały się zaatakować dużą grupę dorosłych mężczyzn. To dodało ludziom wiary i po kolejnej ponowie skutecznie zamknięto miot.

Augustyn stał tuż przy fladrach. Na kolejnym stanowisku jego ojciec. Marianna, uzbrojona w lankastrówkę siedziała na saniach, daleko od linii strzelców, na otwartym terenie. Obok niej usadowił się Johann z orłem na lewej rękawicy, a z tyłu oba charty. Gdyby zwierzynę wypchnięto na otwartą przestrzeń, byłaby szansa dla Czena i wilczarzy, ale było to mało prawdopodobne. Linia myśliwych rozciągała się na odcinku około kilometra. Wolno było strzelać tylko do wilków. Wśród naganiaczy było również kilku myśliwych. Oni mogli wypalić za miot, albo w obronie ludzi. Silny wiatr od miotu i absolutna cisza wśród naganiaczy sprawiły, że wilki w ostępie mogły pozostać. Liczna grupa włościan bała się konfrontacji z ludożercami, ale takie polowanie było jedynym rozwiązaniem.

Obława ruszyła. Huki, trąbki i krzyki zagrzewały wyrostków do przeczesywania terenu. Uzbrojeni w kije i w niewielkie drągi wyładowywali swoją złość na czym popadło. Mimo ogromnego obszaru, na którym polowano, wilki szybko pojawiły się na prawym skrzydle. Kilkanaście strzałów, jeden po drugim, jeszcze bardziej rozsierdziło nagankę. Mimo takiej kanonady dwa piastuny przedarły się przez linię strzelców. Oba wilki zmierzały w stronę bagien. Na taki moment czekał Johann. Natychmiast odkapturzył Czena. Orzeł wzniósł się na dużą wysokość i nurkując osiągnął niezwykłą prędkość. Jego żółty, czarno zakończony keratynowy dziób z ogromną mocą przebił czaszkę młodego wilka, a jednocześnie jego szpony szczepiły się z powaloną zdobyczą. Napastnik i ofiara przekoziołkowały, ale w końcu czen nakrył martwego już wilka. Drugi wilk zgłupiał. Odbił w lewo, wprost na sanie. Marianna spuściła ze smyczy borzoja. Hart gonił milczkiem drugiego wilka. Ten, momentalnie zmienił kierunek ucieczki. Wtedy, do akcji włączył się drugi hart. Wspaniale współpracując zagryzły ofiarę.

Augustyn widział jak duży basior przeszedł pod fladrami. Za nim uczyniły to dwie kolejne sztuki. W tym momencie dwukrotnie wystrzelił Julian. Wadera fiknęła przez łeb, ale wilczek uszedł. Jeszcze kilka strzałów na kolejnych stanowiskach i cisza. Do końca pędzenia nic się już nie wydarzyło. Trwający ponad dwie godziny miot zakończył się wielkim sukcesem. Siedem wilków na pokocie uznano za prawdziwy tryumf. Od tego momentu skończyły się ataki na ludzi. Duża wataha została mocno przetrzebiona i na jakiś czas wyniosła się w inne strony. Dla dworskich rodzin rozpoczął się czas odbudowy. Zdewastowane folwarki i zrujnowana gospodarka wymagały natychmiastowych działań. Nie było już problemu ludożerców ...

Andrzej Klaman

Kategoria: Wydarzenia